Nie dokumentuję świata. Przekształcam go, rozkładam na warstwy, układam od nowa.
Dlatego to, co tworzę, nie jest już fotografią. Ale nie jest też grafiką. To coś pomiędzy – coś, co powstaje z patrzenia, emocji i decyzji, kiedy uznam, że obraz „zaczyna oddychać”.
Od światła do obrazu
Wszystko zaczyna się od zdjęcia – od światła, koloru, faktury, od rzeczywistości, która mnie zatrzymuje. Ale to dopiero początek. Zatrzymany kadr jest jak nuta zapisana na pięciolinii, ma sens dopiero wtedy, gdy połączy się z innymi.
Nie interesuje mnie „decydujący moment”. Interesuje mnie moment po – ten, w którym kilka różnych chwil zaczyna ze sobą rozmawiać. Zamiast utrwalać rzeczywistość, tworzę z niej nową. Zamiast rejestrować, komponuję.
To nie jest fotografia w klasycznym sensie
W tradycyjnej fotografii celem jest uchwycić świat takim, jaki jest – wyraźny, ostry, zamknięty w kadrze. Ja robię coś odwrotnego. Otwieram obraz. Nie szukam technicznej doskonałości, szukam prawdy wizualnej, która często rodzi się z niedoskonałości.
Zdjęcie to dla mnie materiał, nie cel. Używam fotografii jak malarz używa farb: mieszam, nakładam, rozjaśniam, ścieram. Czasem z kilku zdjęć powstaje jeden obraz, a czasem z jednego, kilka zupełnie różnych kompozycji.
To nie jest fotografia dokumentalna, choć wszystko, co widać, zaczęło się od rzeczywistości.
To fotografia przekształcona – fotografika.
To nie jest też grafika komputerowa
Pracuję w programach graficznych: Photoshop, Lightroom, ale nie tworzę cyfrowo „od zera”.
Nie maluję myszką, nie korzystam z gotowych tekstur czy baz stockowych.
Każdy element moich prac ma swoje źródło w moich własnych zdjęciach.
Dlatego moje obrazy mają w sobie organiczność, której nie daje grafika komputerowa.
Są zbudowane z realnych fragmentów świata, które – po przekształceniu – stają się nową rzeczywistością wizualną.
Używam narzędzi cyfrowych, ale nie po to, by symulować świat. Używam ich, by wydobyć to, co w nim ukryte.
Fotografika, pomiędzy światem i abstrakcją
Słowo „fotografika” jest dla mnie najbardziej pojemne. Nie definiuje, zostawia przestrzeń.
W tym pojęciu mieści się i fotografia, i obraz, i proces twórczy, który wymyka się sztywnym kategoriom.
Fotografika to sztuka łączenia przeciwieństw:
- dokumentu i wyobraźni,
- światła i cienia,
- formy i emocji.
To przestrzeń pomiędzy – miejsce, w którym obraz zaczyna istnieć nie jako przedstawienie, ale jako doświadczenie.
Od oryginału cyfrowego do fizycznego obrazu
Paradoksalnie, choć moje prace rodzą się w świecie cyfrowym, nie kończą się na ekranie.
Drukuję je w standardzie DigiGraphie® by Epson – w technologii pigmentowego druku giclée, na archiwalnych papierach o muzealnej trwałości.
To moment, w którym cyfrowy oryginał staje się fizycznym dziełem sztuki.
W odróżnieniu od reprodukcji fotograficznych, moje prace nie mają pierwowzoru analogowego. Nie są kopią obrazu namalowanego farbą czy narysowanego ołówkiem.
To one są oryginałem – pierwszym i jedynym w swoim rodzaju zapisem wizualnej idei.
Co to właściwie jest?
Nie wiem, czy da się to jednoznacznie nazwać. To obrazy z pogranicza: między pejzażem a abstrakcją, między światłem a cieniem, między przypadkiem a zamysłem.
Nie pytają o kategorię. Pytają tylko: czy chcesz przy nich zostać trochę dłużej.
Bo dla mnie nie chodzi o to, by widz zrozumiał, jak powstał obraz. Chodzi o to, by poczuł, że powstał z czegoś prawdziwego – z emocji, z intuicji, z potrzeby tworzenia.
Kiedy ktoś pyta: „Czy to jeszcze fotografia?”, odpowiadam: nie wiem. I właśnie dlatego to kocham.
Moje obrazy zaczynają się w fotografii, ale kończą w emocji. Zaczynają się od światła – a kończą w czymś, co trudno nazwać.
A jeśli ktoś potrzebuje jednej definicji, powiem najprościej: To jest coś, co zacząłem od fotografii, ale skończyłem sercem.









