Ludzie, którzy kupują moje obrazy, kierują się wrażliwością, nie modą. To ci, którzy nie szukają dekoracji, lecz obecności. Bo sztukę najlepiej wybiera się sercem, nie rozumem.
W większości nie mają galerii. Mają wrażliwość. To ludzie, którzy czują. Często mówią: „Nie wiem dlaczego, ale ten obraz mnie zatrzymał.” I to wystarczy. Nie pytają o technikę. Nie analizują. Po prostu patrzą – i zostają.
Czasem to kompozytor, który widzi dźwięk w rytmie koloru. Czasem psychoterapeutka, która mówi, że ten obraz „jest spokojem”. Czasem ktoś, kto po prostu nie chce mieć w domu nic z Ikei, bo nie szuka dekoracji – tylko obecności.
To osoby, które pragną:
- oryginalności, ale nie dla prestiżu,
- piękna, ale nie oczywistego,
- emocji, ale nie nachalnej.
Niektórzy się wstydzą.
Mówią:
„Ja się na sztuce nie znam, ale…”
„Nie wiem, czy to wypada, że po prostu mi się podoba…”
„Nie wiem, czy to sztuka, ale chcę to mieć.”
A ja zawsze odpowiadam: To, że czujesz, wystarczy.
Bo to jest najważniejszy moment: kiedy obraz spotyka człowieka i w nim coś się porusza.
Nie w głowie, nie w teorii, w środku

Czasem pytają o cenę. Ale nie dlatego, że szukają okazji. Pytają, bo chcą zrozumieć, czy mogą sobie pozwolić na bliskość z czymś prawdziwym. Nie szukają transakcji. Szukają uzasadnienia dla emocji.
A ja tłumaczę:
– obraz jest w edycji limitowanej,
– drukowany w standardzie kolekcjonerskim, jako fine art print
– sygnowany i numerowany.
Ale przede wszystkim: jest Twój, jeśli czujesz, że jest Twój.
Bo ci ludzie nie są moimi klientami. Są moimi współtwórcami. Kiedy kupują obraz, kończą proces, który ja rozpocząłem. To oni nadają dziełu kontekst, światło, przestrzeń. To w ich domach obraz zaczyna naprawdę żyć. To oni kończą zdanie, które ja zacząłem.









